Autor: Sylwia

Włochy. Matera – od narodowego wstydu po listę UNESCO

Wąskie uliczki jak labirynty, do których przylegają wykute w skale mieszkania. Liczne zaułki, kaplice, niewielkie wiszące balkony. Ale z upływem lat kameralne miasteczko zmieniło się w miejsce przeklęte, gdzie nędza czaiła się za każdym zakrętem, ludzie mieszkali ze zwierzętami a choroby dziesiątkowały mieszkańców. Witamy w Materze. Po zjednoczeniu Włoch w XIX wieku południem kraju nie zaprzątano sobie głowy, tak jak dużo lepiej zurbanizowaną i zamożniejszą północą. Przypominano sobie o nim sporadycznie; jak wtedy gdy przeciw szerzącemu się bandytyzmowi wystawiono kilkutysięczną armię do stłumienia bezprawia. Lub gdy decydowano o miejscu zsyłki dla działaczy antyfaszystowskich. Tak właśnie w latach 30. XX wieku trafił do Lukanii Carlo Levi, włoski pisarz i malarz żydowskiego pochodzenia. Władza, jak sądziła, zesłała go do krainy zapomnianej. Nikt nie przypuszczał, że świat tak szybko się o nią upomni. Bo czym było wtedy południe? „Chrystus zatrzymał się w Eboli” – to powiedzenie odnoszące się do miasteczka leżącego tuż przy Neapolu, często było słyszane przez Leviego, kiedy spacerował przez wioski Lukanii – krainy, do której „nie dotarł Chrystus”, nie dotarło chrześcijaństwo, w miejscu zapomnianym przez …

Rumunia. Malowane cerkwie Bukowiny

Z daleka sprawiają wrażenie budynków pokrytych drobną mozaiką. Niektóre mienią się bogactwem kolorów, inne nadszarpnięte zębem czasu, stoją wypłowiałe od deszczu, słońca i wiatru. Ikonografia to wspólny element prawosławnych świątyń, ale w rumuńskiej Bukowinie jest ona wyjątkowa: artystom za płótno posłużyły zewnętrzne ściany cerkwi. Cerkiewne barwy w większości zachowały się w zadziwiająco dobrym stanie. Być może to zasługa specjalnych farb, które według lokalnych opowieści powstawały przy użyciu nieznanych, zaginionych już roślin. A czego nie można zobaczyć na bukowińskich monastyrach! Stworzenie świata, Sąd Ostateczny, drzewo Jessego, Mojżesz z krzewem gorejącym, hierarchia niebiańska, motywy Deesis, scenki historyczne, wizerunki fundatorów sąsiadujące z przedstawieniami świętych… cały repertuar motywów biblijnych i żywotów świętych przepleciony wstawkami z historii i odrobiną lokalnego kolorytu. Wszystko to, co buduje tożsamość mieszkańców okolicznych wiosek. Bukowińskie monastyry, pełniły przede wszystkim funkcję religijną, ale jednocześnie były dla wiernych swoistą biblia pauperum, biblią dla maluczkich. Przedstawiały w przystępny sposób – niepiśmiennym wtedy mieszkańcom okolicznych wiosek – historie znane im z liturgii. Malowidła o tematyce biblijnej, których główną funkcją była edukacja funkcjonowały przede wszystkim w zachodnim chrześcijaństwie, wiele ksiąg zostało …

Podróż po obcasie włoskiego buta. Co warto zobaczyć w Apulii?

Prowincjonalna, spokojna, nieupominająca się o nadmierną uwagę, pozostająca w cieniu innych włoskich regionów. A przy tym tak bardzo włoska, tak wyrazista, tak przyciągająca. Apulia to Italia ze starych pocztówek, jak z filmów Federico Felliniego. Kiedy jego rodzinne Rimini dudni dziś dyskotekowym rytmem mało wytwornego kurortu, w Apulii wciąż życie toczy się wolniej. Między przykościelnym placem, a ławeczką na nadmorskim deptaku. Mało kto planując podróż do Włoch, myśli o Apulii. To kraina położona gdzieś dalej, gdzieś indziej, jak trafnie określił to pisarz i antropolog Dariusz Czaja. – Jest trudna, nie zachwyca od pierwszego wejrzenia, gorzej: nie zachwyca nawet od drugiego, może nawet w ogóle nie zachwyca, a może ona nie jest do zachwycania, do zachwycania jest Toskania. Apulia jest chłopska i przaśna, surowa i kanciasta, nie da się jej opisać metaforą ogrodu, nie rozrzewnia, w krajobrazie żadnych miękkich linii, żadnych ładności (…). Apulia nie zaleca się, nie wdzięczy, nie chce się podobać” – pisze Czaja (może z lekką przesadą) w swoim „Gdzieś dalej, gdzieś indziej”. Apulia (po włosku po prostu Puglia) to niezmierzone kilometry oliwnych gajów, …

Annapurna Base Camp – trekking do stóp ośmiotysięcznika (co, jak i gdzie)

Trekking pod Annapurnę to szczególna wędrówka: kilka dni marszu i ani jednego zdobytego szczytu. Wystarczy jednak stanąć pod czterokilometrową ścianą góry, naprzeciw ogromnego polodowcowego kotła i z ciężkim oddechem rozejrzeć się wokół po monumentalnym masywie sześcio i siedmiotysięczników aby wiedzieć, że było warto. Trekking South Annapurna Base Camp zaplanowany jest na od 7 do 10 dni. Jeżeli w miarę regularnie chodzimy po górach, można przejść go szybciej. Niżej prezentujemy garść informacji o tym, co czeka na trasie na kolejnych jej etapach. A o przygotowaniach i o tym co warto wiedzieć przed wyruszeniem na wędrówkę pisaliśmy tutaj: Trekking w Himalajach – co warto wiedzieć przed startem? Dzień 1: Pokhara – Ghandruk Aby dojechać do miejsca, skąd zaczyna się trekking, z Pokhary trzeba wziąć taksówkę na dworzec autobusowy skąd odjeżdżają autobusy do Nayapul (najlepiej dopytać w recepcji hotelu o dokładną nazwę dworca lub powiedzieć taksówkarzowi, o który dworzec chodzi, koszt taksówki to ok. 400 NPR). Stamtąd w około dwie godziny dojedziemy autobusem do Nayapul (ok. 100-200 NPR). Trasa wiedzie serpentynami – wydaje się jednak bezpieczna, choć stan niektórych autobusów pozostawia …

Trekking w Himalajach – co warto wiedzieć przed startem?

Himalaje oferują ogrom tras trekkingowych nawet dla mniej wytrawnych górskich piechurów. W nepalskich księgarniach całe ściany pokrywają mapy poszczególnych szlaków, a wyobraźnię rozpalają szczególnie trasy wokół Mount Everestu i Annapurny. Dwa sławne szczyty oddalone są od siebie o kilkaset kilometrów, dlatego najczęściej trzeba wybierać. My zdecydowaliśmy się na ten drugi. Jak „ugryźć” Himalaje i co warto wiedzieć przed wyruszeniem na wielodniową wędrówkę? Dobra informacja na początek – aby zakosztować przygody w najwyższych górach na Ziemi, nie trzeba być zaprawionym profesjonalistą. Doświadczenie zdobyte choćby w naszych rodzimych Tatrach na pewno się przyda, ale na trasie spotkaliśmy osoby, dla których Himalaje były pierwszymi górami w życiu. Nie oznacza to, że trasy trekkingowe są lekkie, łatwe i przyjemne. Wręcz przeciwnie. Dobra kondycja i szacunek do zdobywanej wysokości (choroba wysokościowa) to ważne elementy składowe udanej wędrówki. Warto też być przygotowanym na duże wahania temperatury, w tym bardzo zimne noce oraz na kiepskie warunki sanitarne (standard zazwyczaj dużo niższy niż w naszych schroniskach). W okolicach Annapurny (na zachód od Katmandu) najpopularniejsze są dwie trasy: kilkunastodniowy Annapurna Circuit i Annapurna Base …

Castel del Monte. Największa zagadka południa Włoch

Pierwsza połowa XIII wieku, średniowieczny książę buduje fantasmagoryczną budowlę, pełną tajemnic i symboliki. Książę, o którym wiadomo wiele, ale nic pewnego. Budowla, którą można czytać na wiele sposobów, ale żadne odczytanie nie jest jedynym i właściwym. Historia, która porywa i współczesność, która trochę rozczarowuje. TAJEMNICZA ÓSEMKA Położony wśród kamienistych pagórków ponad piniowymi lasami zamek góruje nad okolicą swoją zadziwiająco geometryczną bryłą. Trudno sobie wyobrazić jak odrealniona jest ta fantastyczna budowla pośród spokojnego pejzażu Apulii. Z odległości widać pnące się w górę mury wyrastające z powierzchni znacznego wzniesienia. Nie widać za to harmonii, jaka rządzi średniowiecznym zamkiem: jest to regularny ośmiościan, w którego każdym z rogów stoi ośmiokątna wieża. W środku znajduje się też ośmiokątny dziedziniec, wokół którego znajduje się osiem sal. To nie mógł być przypadek. Tym bardziej, że Castel del Monte powstał przecież w średniowieczu, w czasie, w którym symbolika stanowiła element codzienności. Osiem i ośmiokąt foremny, symbole doskonałości i wieczności, przenikają tę przestrzeń i poruszają wyobraźnię. Castel del Monte zainspirował chociażby Umberto Eco, stając się pierwowzorem Gmachu w „Imieniu róży”. Próbujący odczytać jego …

Porto. Ze starówki nad ocean. Spacer poza utartym szlakiem

Położona na wzgórzach malownicza starówka Porto sama w sobie robi wielkie wrażenie. Ale dla urozmaicenia warto wybrać się też na dłuższy spacer poza serce miasta. A cel jest zachęcający: rua Herois da Franca, uczta dla smakoszy świeżych ryb i owoców morza. RIBEIRA – KWINTESENCJA PORTO Zaczynamy w sercu Porto, czyli ruszamy spod mostu Dom Luis I. Tym, którzy znają wieżę Eiffel’a na pewno trudno pozbyć się wrażenia, że gdzieś już widzieli podobną konstrukcję… Skojarzenia są jak najbardziej słuszne: most został zaprojektowany przez ucznia Gustave’a Eiffel’a, Teofila Seyringa. Największe wrażenie robi z górnej kondygnacji, udostępnionej jedynie dla pieszych i metra, które, zjeżdżając w stronę centrum miasta, znika nagle w wydrążonym w skale tunelu. Z góry doskonale widoczny jest kierunek naszej wędrówki: kolorowa Ribeira i sunąca spokojnie w stronę oceanu rzeka Douro. Po zejściu z mostu po jego zachodniej stronie, spacerujemy wzdłuż kolorowych piętrowych domów Ribeiry. Mijamy gwarne Cais da Ribeira z jego zapełnionymi turystami kawiarniami i restauracjami pod delikatnymi balkonami z suszącym się praniem i towarzyszącym nam nieustannie krzykiem przelatujących mew. Kiedy skończy się ciąg zabudowań …

Polska. Zalipie – wieś (jak) malowana

Lubimy miejsca, gdzie tradycja na trwałe wpisała się w życie mieszkańców. Jeszcze bardziej lubimy, kiedy dzieje się to tuż obok nas. Jak w niewielkiej wsi na skraju województwa Małopolskiego, która rokrocznie „rozkwita” tysiącami kwiatów malowanych od lat przez lokalne artystki na chatach, płotach, studniach… wszędzie. Trudno uwierzyć? A jednak! Jeszcze w XIX wieku w wiejskich chatach nie było pieców a palenisko znajdowało się na środku izby. Ogień kopcił sufit i ściany pomieszczenia, przez co nazywano je czarną izbą. Żeby choć trochę rozjaśnić wnętrza, kobiety malowały na ścianach jasne „paćki”. Jak? Domowymi sposobami: tworzyły jasne farby i nanosiły je na ściany za pomocną wierzbowych wici czy końskiego włosia. Twórczość z Zalipia odkrył na początku XX wieku Władysław Hickel i pisał o niej wtedy, że miejscowe kobiety „malują już to na papierze, już to wprost na ścianie, przyozdabiając co tylko jest w izbie, a więc powałę, kredens, okna, okiennicę (…) a nawet talerze, choć te w razie użycia, muszą być z farby obmyte.” Bez wątpienia jednak najwięcej Zalipie zawdzięcza Felicji Curyłowej, ludowej malarce, która swoją determinacją i …

Portugalia. Caminho da Costa – mały przewodnik by bardzo zachęcić

Caminho da Costa to niezwykły krajobraz, bliskość oceanu, atmosfera portugalskiej wsi i pustka na szlaku. Od Porto do miejscowości Valenca. To jedna z mniej popularnych tras do Santiago de Compostela i trudno znaleźć szczegółowe informacje na jej temat. Być może uda nam się w ten sposób komuś pomóc. Buen Camino!:) 138 kilometry z Porto do Valency, gdzie szlak łączy się z głównym Caminho Portugues, według portugalskich map można przejść w 5 dni. Odcinki są jednak dosyć długie dlatego warto pomyśleć nad rozbiciem ostatniego etapu i wydłużeniem wędrówki o jeden dzień. Tym bardziej, że ostatnie miasta na trasie zdecydowanie warte są dłuższego spaceru. Ale do konkretów! Porto-Vila do Conde (28,6 km*) Szlak wyrusza spod Katedry Sé w Porto i prowadzi w kręte uliczki. Żeby uniknąć błądzenia, najlepiej kierować się bezpośrednio nad ocean, Camino biegnie wzdłuż jego brzegu, prędzej czy później zauważycie strzałki na latarniach przy deptaku. Można też uniknąć kłopotliwego i mało przyjemnego wychodzenia z miasta. Wystarczy wsiąść w czerwoną linię metra (B) i podjechać bezpośrednio do Póvoa de Varzim (2,70€), miejscowości tuż za Vila do Conde …

Riwiera Albańska. Lazurowe wybrzeże krainy orłów

Palące słońce, niebieskie niebo, przejrzysta woda, czysta plaża… Czytając obiecujące zapowiedzi naszego przewodnika, kierowaliśmy się z kontynentalnej Albanii na południe. Droga meandrowała między górami, siła odśrodkowa niebezpiecznie zarzucała niewielki bus a my myślami byliśmy już w Sarandzie. Na miejscu pierwsze kroki skierowaliśmy na plażę. Szkło, druty i pozostałości dawnego bunkru. Poczuliśmy, że swoje wyobrażenie będziemy musieli zrewidować. Ale spokojnie – kurortowa Saranda to nie wszystko, a nawet nie drobna część tego, co oferuje nadmorska część Albanii. Dlaczego nie Saranda? Cóż, wystarczy wyszukać w internecie jej zdjęcie sprzed dwudziestu lat. Nic na nich nie ma? Otóż to. Jeszcze niedawno Saranda była niewielką portową miejscowością. Gości raczej żegnała niż witała. Stąd na początku lat 90 wielu Albańczyków próbowało przedostać się do Grecji (z Agios Stefanos na Korfu doskonale widać albańskie wybrzeże). W ostatnich latach stale rozwijająca się infrastruktura turystyczna całkowicie odmieniła oblicze miasteczka. Piętrzące się pod górami gmachy hoteli, wyłaniające się zza rogów place budowy, sympatyczny, ale skromny deptak, beton, beton, rdzawa barierka, beton. Otworzyliśmy więc mapę, zaczerpnęliśmy języka i ruszyliśmy na południe. Około trzydziestu kilometrów od …